sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 31 - Sen
 
Chwilę po wyjściu brata zasnęłam.
***
Siedziałam na tronie w pięknej kolorowej sukni.
Po mojej prawej stronie siedział Jace a po lewej Thomas. "Co się tu dzieje?" - pomyślałam.
- Wasza Wysokość - rozejrzałam się, żeby sprawdzić do kogo mówi kiedy nikogo nie zauważyłam stwierdziłam, że do mnie.
- Słucham - powiedziałam.
- Król wilkołaków chce się z tobą spotkać - powiedział na co wzdrygnęłam.
- Spokojnie - szepnął Jace i lekko dotknął mojej dłoni. Nie wiem czemu ale ten gest mnie uspokoił.
- W porządku wprowadźcie go - powiedziałam władczym tonem wczuwając się w rolę królowej.
- Witaj - powiedział nowo przybyły.
- Witaj - odpowiedziałam - Co cię do mnie sprowadza?
- Chciałem z tobą porozmawiać o niedawnym wydarzeniu - powiedział rzeczowo.
- Mów więc - powiedziałam jak królowa nie wiem dlaczego. Przecież nią nie byłam. A może jednak? - odezwał się głos w mojej głowie.
- Jeden z waszych - przerwał na chwilę - zabił wilkołaka - dokończył.
- To nie możliwe - wstałam.
- Wasza Wysokość, niech się pani uspokoi i usiądzie- szepnął spokojnie Jace kładąc swoją rękę na mojej. Nie mam pojęcia dlaczego on się tak do mnie zwracał. Co to za porąbany sen?
- A jednak - odpowiedział z wyższością mężczyzna.
- Ale - zawahałam się - kiedy to się stało?
- Dziś po południu - odpowiedział nie okazując żadnych uczuć.
- Przecież to nie możliwe my nie możemy chodzić w słońcu - po raz pierwszy Jace wyraził swoje zdanie.
- To nie zmienia faktu, że ktoś to zrobił - podniósł głos.
- To na pewno nie był nikt z naszych - oznajmiłam.
- Nie był bym tego taki pewien - powiedział z wyższością.
- Wyjdź - nie posłuchała tylko stał w miejscu i uśmiechał się - Straż - zawołałam a po chwili przede mną stali dwaj mężczyźni w mundurach - zabrać go - rozkazałam.
- Jeszcze tego pożałujesz - wykrzyczał i wyrwał się strażnikom - Możecie wejść - krzyknął nie wiem do kogo. Po chwili do pomieszczenia wbiegła grupka mężczyzn i ... wilków?!
- Teraz tego pożałujesz - krzyknął do mnie po chwili jego towarzysze rzucili się na mnie. Zamknęłam oczy przygotowana na ból i śmierć. Kiedy nic nie poczułam powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam jak wilki rozszarpują ciało Thomasa. Krzyknęłam z przerażenia.
***
Obudziłam się w moim łóżku dalej krzycząc. Przestałam kiedy uświadomiłam sobie, że zaraz obudzę cały zamek. Byłam cała mokra od potu i przerażona tym snem. Wstałam i poszłam do łazienki się odświeżyć. Stanęłam pod prysznicem i czekałam aż krople ciepłej wody spadną na moje ciało. Po jakiś dziesięciu minutach wyszłam z łazienki. Spojrzałam na zegarek. Godzina 14:30 czyli środek dnia co znaczy,  że nie mogę nic zrobić bo świeci słońce. Wybrałam rzeczy, przebrałam się i zeszłam na dół.

Z zamiarem zjedzenia czegoś. Poszłam do kuchni w poszukiwaniu jedzenia. Niestety nie znalazłam nic oprócz krwi. Chciałam wyjść kiedy na kogoś wpadłam.
- Przepraszam - powiedziałam.
- Nic się nie stało Wasza Wysokość - w tym momencie rozpoznałam tego człowieka. To był Luke.
- Szukasz czegoś? - spytał kiedy zauważył, że mu się przyglądam.
- Nie - spojrzał na mnie podejrzliwie - No dobra przyszłam coś zjeść -  podszedł do lodówki, wyciągnął z niej woreczek i rzucił nim we mnie. Spojrzałam na niego pytająco.
- Krew. Tego ci w tym momencie trzeba.
- Dzięki - wydukałam i wyszłam z kuchni z woreczkiem w ręku. Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Wlałam zawartość saszetki do kubka i wypiłam. Lukas miał rację to pomogło.
























sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział 30 - Uroczystość

Po tym jak Jace wyszedł, poszłam do łazienki. Wzięłam długą kąpiel, umyłam zęby i wróciłam do pokoju. Wyciągnęłam ubrania na "uroczystość" i położyłam się spać.
***
- Wstawaj siostrzyczko - obudził mnie bardzo dobrze znany mi głos.
- Zostałeś moim budzikiem czy coś? - spytałam retorycznie.
- Tak - uśmiechnął się - a teraz wstawaj i ubieraj się. Masz dziesięć minut na ubranie się i zejście na dół. Potem zaprowadzę cię do kosmetyczki i fryzjera - powiedział i opuścił pokój. Założyłam ubrania, które przygotowałam wczoraj, mianowicie sukienkę od Jace'a i czarne szpilki po czym zeszłam na dół.
- Okay. Chodź mamy mało czasu - chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę jakiś drzwi.
***
Po jakiejś godzinie byłam gotowa. Miałam zrobiony makijaż i fryzurę. Chociaż nie wiem po co, bo nikt nie chciał mi powiedzieć co to za uroczystość. Za chwilę sama się do wiem bo właśnie tam idę z moim bratem. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia tata stał na podwyższeniu. Na nasz widok się uśmiechnął.
- Zebraliśmy się tutaj - rozpoczął przemówienie - ponieważ chciałbym wam kogoś przedstawić - spojrzał na mnie - Rosalie chodź tutaj - zastygłam w bez ruchu nie wiedząc co mam zrobić. Dopiero Jace pchnął mnie do przodu i powiedział, że mam iść.
- To jest moja córka Rosalie Richardson - kontynuował kiedy stanęłam koło niego -  chciałem was o tym poinformować, żeby wszyscy wiedzieli jak się mają do niej zwracać i jak ją traktować. Zrozumiano? - spytał patrząc na tłum.
- Tak Wasza Wysokość - odpowiedzieli chórem.
- To teraz uczcijmy odnalezienie mojej córki - pokazał mi gestem, że mam zejść z podwyższenia. Jak kazał tak zrobiłam. Odetchnęłam z ulgą kiedy stałam w tłumie.
- Tak strasznie było? - podszedł do mnie Jace.
- Żebyś wiedział - uśmiechnęłam się.
- Zatańczysz? - spytał.
- Nie - odpowiedziałam - Nie umiem - dodałam nie chcąc wyjść na nie grzeczną.
- O to mamy dużo do nadrobienia - zaśmiał się - rób to co ja - złapał mnie za rękę.
- Dobrze - przytaknęłam niechętnie.
- Jeszcze jedno. Jak ktoś poprosi cię do tańca zgódź się - powiedział.
- Dlaczego?
- Bo tak nakazuje tradycja - wyjaśnił z uśmiechem.
Tańczyliśmy od kilku minut, kiedy podszedł do nas Luce.
- Mogę prosić do tańca? - ukłonił się przede mną.
- Oczywiście - podałam mu rękę.  Tańczyliśmy ze sobą i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Teraz kiedy miałam okazje go lepiej stwierdziłam, że jest bardzo sympatyczny.
***
Po zakończeniu uroczystości wróciłam do swojego pokoju. Chciałam położyć się, ale jak zwykle nie mogłam. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - krzyknęłam. Do pokoju wszedł tata.
- Cześć córeczko - przywitał się.
- Hej tato - odpowiedziałam.
- Przyszedłem, żeby ci wyjaśnić po co odbyło się dzisiejsze przyjęcie. Oczywiście jeśli chcesz słuchać - spojrzał na mnie pytająco.
- Tak chętnie posłucham. Fajnie, że chociaż ktoś chce mi coś wytłumaczyć - uśmiechnęłam się słabo.
- Chciałem, żeby wszyscy wiedzieli kim jesteś a dlatego, że jesteś dla mnie ważna postanowiłem urządzić przyjęcie jakby na twoją cześć - odwzajemnił uśmiech.
- Dziękuje - przytuliłam go.
- Nie ma za co - uśmiechnął się i odsunął mnie od siebie - starczy tych czułości, na mnie już pora - zaśmiał się i wyszedł.
Poszłam do łazienki wzięłam długą odprężającą kąpiel, której było mi trzeba. Siedząc tak w ciepłej wodzie zastanawiałam się czy przez dzisiejszą uroczystość coś się zmieni i doszłam do wniosku, że nie mam pojęcia. Po jakiś dwudziestu minutach wyszłam z wanny. Zmyłam makijaż, rozczesałam włosy i wróciłam do pokoju.
- Co ty tu robisz? - spytałam zaskoczona patrząc na Jace, który siedział na moim łóżku.
- Przyszedłem cię uprzedzić przed tym, że ...
-Wchodzisz do mojego pokoju bez pytania i jakby nigdy nic sobie siadasz i czekasz na mnie? - przerwałam mu.
- Nie - uśmiechnął się, chociaż mi wcale nie było do śmiechu - a za to przepraszam. Pukałem ale nie odpowiedziałaś dlatego wszedłem.
- No dobrze - powiedziałam niechętnie - to co chciałeś mi powiedzieć?
- To, że od teraz będą do ciebie mówić Wasza Wysokość.
- Po co mi to mówisz? - spytałam, nie wiedząc co ma na myśli.
- Żebyś wiedziała - uśmiechnął się - a tak serio to po to, żebyś się nie zdziwiła jak będą tak do ciebie mówili.
- Dziękuje za uprzedzenie - uśmiechnęłam się.
- Proszę bardzo, Wasza Wysokość - zaśmiał się. Walnęłam go poduszką.
- No co? - spytał zaskoczony - Przyzwyczajaj się.
- Teraz możesz już iść chce spać - udałam ziewnięcie.
- Dobranoc Rose.
- Dobranoc Jace.































piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 29 - Rozmowa telefoniczna
 
- Okay  - powiedziałam i wzięłam do ręki mój telefon. Wybrałam numer po czym włączyłam tryb głośnomówiący. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Halo? - usłyszeliśmy z drugiej strony.
- Cześć mamo - powiedziałam nieśmiało, patrząc na Jace.
- Magda? - spytała zaskoczona.
- Tak.
- Ale jak? Żyjesz? Nic ci nie jest? - oszołomiona zadawała pytania.
- Tak mamo, wszystko w porządku. Jestem cała i zdrowa - zapewniłam.
- Gdzie jesteś? - spytała a ja spojrzałam na Jace bo nie wiedziałam czy mogę jej odpowiedzieć. Mój brat przecząco pokręcił głową.
- Nie mogę ci powiedzieć - powiedziałam z poczuciem winy.
- Jak to nie możesz powiedzieć własnej matce.
- Nie jesteś - Jace zorientował się co chce powiedzieć bo czymś we mnie rzucił i przyłożył palec do ust w geście, że mam być cicho.
- Nie ważne. Chciałam  ci tylko powiedzieć, żebyście się o mnie nie martwili - wytłumaczyłam.
- Kiedy wrócisz? Filip ciągle o ciebie pyta? - spytała zatroskana.
- Nie wrócę. Nie mogę, nie chce - wybełkotałam.
- Musisz wrócić nie możesz mieszkać sama nie wiadomo gdzie - płakała.
- Mogę, jestem dorosła i nie muszę robić tego co mi karzesz - wykrzyczałam - i nie jestem tu sama.
- Tak to niby z kim? Z tym twoim durnym chłopakiem? Wracaj do domu - również krzyczała.
- On nie jest durny - zaczęłam płakać - jak ochłoniesz to zadzwoń.
- Magda nie ... - nie zdążyła dokończyć ponieważ się rozłączyłam. Rzuciłam telefon na łóżko i zaczęłam płakać. Kilka sekund później znalazłam się w ramionach Jace, o którego obecności zapomniałam.
- Będzie dobrze - szeptał.
- A co jeśli nie?
- Musi być dobrze. Zawsze po czasie jest dobrze. Wszystko zawsze wraca do normy - tłumaczył.
- Co nazywasz normą. Dla mnie normalnością było moje dawne życie, które już nie wróci.
- To co jest teraz będzie normalnością - uśmiechnął się pełen nadziei.
- Może - prychnęłam i wtuliłam się w niego.
- To może lepiej przyjdę później - usłyszałam zza uchylonych drzwi.
- Nie, spoko. Możesz wejść - odpowiedział Jace.
- Czemu mówisz kto może wejść do mojego pokoju? - spytałam z gniewem patrząc na brata.
- Ponieważ jestem starszy - uśmiechnął się i odwrócił do przybysza, który okazał się być Lucas'em.
- Mogę ci zabrać Jace? - usłyszałam pytanie skierowane do mnie.
- Tak. Im dalej tym lepiej - powiedziałam z uśmiechem.
- Kocham cię siostrzyczko - odpowiedział z przekąsem.
- Ja ciebie też - powiedziałam kiedy wychodzili.
Spojrzałam na zegarek, była 14.20. Zauważyłam, że przez okno do mojego pokoju wpada światło słoneczne. Jace mówił, że nam szkodzi. Postanowiłam to sprawdzić. Włożyłam rękę w strugę światła. Od razu tego pożałowałam. Poczułam pieczenie na skórze, jakby ktoś mi ją podpalił. Kiedy spojrzałam na dłoń nie zobaczyłam nic nadzwyczajnego. Tak jakby ta sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Byłam trochę, a nawet bardzo zdziwiona.
- Regenerujesz się - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się. To był Thomas.
- Przestraszyłeś mnie - wyznałam.
- Przepraszam nie chciałem.
- Po co przyszedłeś? -  spytałam prosto z mostu.
- Nie mogę cię po prostu odwiedzić - pocałował mnie.
- Nie - uśmiechnęłam się - nie bez powodu.
-  No dobra muszę ci o czymś powiedzieć - zaczął niechętnie.
- Słucham - zapewniłam.
- Muszę wyjechać  - powiedział w końcu.
- Dokąd?
- Niedługo wrócę - obiecał.
- Na pewno?
- A co nie ufasz mi? - zaśmiał się.
- Oczywiście, że tak, a ty mi?
- No jasne, ale teraz muszę już iść. Wybacz kochanie - powiedział trochę smutno.
- Żegnaj - pomachała mu.
Do pokoju wszedł Jace.
- Gdzie byłeś? - spytałam.
- Niech cię to nie interesuje. Ja nie pytam co tu robiłaś z Thomasem - uśmiechnął się z wyższością.
- Skąd wiesz, że tu był?
- Moja magiczna moc mi to powiedziała.
- A tak serio? - spytałam śmiejąc się.
- Tak serio to widziałem jak wychodził - zaczął śmiać się razem ze mną.
- Co chciałeś?
- Powiedzieć ci, że przyjdę po ciebie w nocy - uśmiechnął się złowieszczo.

- Tak? Po co? - spytałam grając w jego grę.
- Obudzić cię oczywiście - dźgnęłam go łokciem - a tak serio to dzisiaj jest uroczystość na, którą cię zabieram - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Dobra  - odwzajemniłam uśmiech.
- To idź już spać.
-Dobrze tatusiu - zakpiłam z niego.
- Ej, nie jestem nim - oburzył się.
- Ale tak się zachowujesz - odparłam.
- Może trochę - przyznał i oboje zaczęliśmy się śmiać - do zobaczenia siostrzyczko.
- Żegnaj braciszku.

















 

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 28 - Jesteśmy podobni
 
- Cześć córeczko - do pokoju wszedł tata.
- Cześć tato - odpowiedziałam.
- Słyszałem co się dzisiaj wydarzyło - zaczął nie pewnie co było do niego nie podobnie.
- Czy wszyscy już o tym wiedzą? - zdenerwowałam się.
- Nie. Rosalie uspokój się. Jace mi powiedział tylko nie złość się na niego. Uznał, że jako twój ojciec powinienem wiedzieć - wytłumaczył i usiadł na fotelu nie daleko łóżka.
- Dobra.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś się nie martwiła.
- Wszyscy mi to dzisiaj mówią - bąknęłam.
- Wiem - przyznał - tylko, że żaden z nich nie przechodził przez to co ty. Dlatego tu jestem - lekko się uśmiechnął.
- Nie rozumiem.
- Chodzi mi o to, że przechodziłem przez to samo co ty. Nikomu nie o tym nie mówiłem - zaczął spuszczając wzrok.
- To dlaczego chcesz mi to powiedzieć? - spytałam zdziwiona.
- Ponieważ uznałem, że pod tym względem jesteśmy do siebie podobni. Oczywiście jeśli nie chcesz mnie słuchać mogę wyjść.
- Nie, zostań. Bardzo chętnie posłucham - zapewniłam go.
- To od początku. W 1758 roku zostałem zmieniony w wampira. Wtedy  nie wiedziałem kim jestem wiedziałem tylko jedno, że potrzebuje krwi. Nie miałem nikogo kto by mi pomógł, powiedział co robić - urwał.
- No i co dalej? - spytałam zdenerwowana tym, że przerwał.
- Nie wiem czy powinienem ci to mówić - nagle zaczął się wahać czy ma mówić dalej. 
- Jak zacząłeś to skończ - zażądałam.
- No dobrze. Zabijałem ludzi - wydusił. Ze zdziwienia otworzyłam usta.
- Co? - zdołałam z siebie wydusić.
- Zabijałem ludzi - powtórzył - co prawda morderców ale to też są ludzie - spuścił wzrok - ty jesteś w lepszej sytuacji, bo masz mnie Jace, Thomas'a i wiele innych ludzi, którzy ci pomogą. Ja tego nie miałem.
- Nie musisz mi o tym mówić jeśli nie chcesz - powiedziałam ze współczuciem.
- Jest w porządku - zapewnił.
- Mogę cię o coś spytać? - kiwnął głową na znak zgody - Kiedy z tym skończyłeś?
- W 1808 roku. Kiedy poznałem Mari, twoją mamę. Ona mnie zmieniła całkowicie a była tylko śmiertelniczką - wytłumaczył.
- Ty ją zmieniłeś?
- Tak - odpowiedział krótko - po pięciu latach znajomości. Wiedziała co zrobię, zgodziła się. Chcieliśmy spędzić ze sobą wieczność. Niestety nie było nam to dane - posmutniał - oddałem cię bo obwiniałem ciebie o jej śmierć. Na szczęście z czasem  zrozumiałem, że to nie twoja wina i zacząłem cię szukać. Cieszę się, że jesteś tu z nami - podszedł do mnie i lekko przytulił.
- Też się cieszę - uśmiechnęłam się.
- To ja już pójdę - wstał - do zobaczenia - powiedział i wyszedł.
Położyłam się na łóżko. Tym razem udało mi się zasnąć.
***
- Wstawaj - obudził mnie dobrze już znany głos.
- Co znowu? - spytałam zaspanym głosem.
- Nie mogę już nawet przyjść do mojej siostry? - spytał niewinnie.
- Nie jak śpię - cisnęłam  w niego poduszką.
- Młoda nie pozwalaj sobie - powiedział przez śmiech i odrzucił mi poduchę.
- Bo? -uniosłam brwi - To po co przyszedłeś? - zmieniłam temat.
- Chciałem spytać jak rozmowa z tatą - wyjaśnił.
- W porządku  - odpowiedziałam wymijająco - tylko po to mnie obudziłeś?
- Nie, po prostu mi się nudziło a Luce spał i nie chciałem go budzić - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- No dzięki - prychnęłam - też spałam ale mnie to mogłeś obudzić - wytknęłam mu język a on w odpowiedzi podszedł do mnie i zaczął łaskotać.
- Prze... przestań - powiedziałam przez śmiech.
- Bo co? - spytał nie przestając. Ktoś wszedł do pokoju.
- To ja może lepiej nie przeszkadzam - powiedział nowoprzybyły. To był Lucas.
- Nie przeszkadzasz, wejdź - powiedział Jace i skończył z łaskotaniem mnie. Na szczęście.
- Przyszedłem bo Emily powiedziała, że mnie szukałeś - wyjaśnił.
- To prawda, ale powiedziała mi, że śpisz. Dlatego przyszedłem obudzić moją siostrzyczkę -  odwrócił się do mnie i uśmiechnął, w odpowiedzi wytknęłam mu język.
- Jak wy się kochacie - podsumował Luce.
- No oczywiście - potwierdziłam - a teraz możecie już iść.
- O nie siostrzyczko ty idziesz z nami.
- Jace nie - odpowiedziałam stanowczo.
- Czemu? - wtrącił się Luce.
- Bo nie chce. Mam wystarczająco własnych problemów - wykrzyczałam.
- Tak, a niby jakich? - spytał Jace.
- No nie wiem może moich "adopcyjnych rodziców" którzy pewnie się o mnie martwią - dalej krzyczałam.
- W takim razie zostanę z tobą - oświadczył.
-Nie. Poradzę sobie naprawdę. Sama potrafię zadzwonić. Nie musisz mnie ciągle pilnować. Jestem dorosła a ty zachowujesz się jak moja niańka - wypomniałam mu.
- Przepraszam - spuścił wzrok na swoje buty - po prostu jako twój starszy brat mam obowiązek się tobą opiekować. Nie złość się na mnie ja nie chcę cię znowu stracić - posmutniał.
- To ja może lepiej pójdę - zaproponował Luce i wyszedł. Byłam mu za to wdzięczna.
- Nie mam ci tego za złe ale czasami mam cię dość  bo... - nie dokończyłam, zaczęłam płakać. Nie wiem czy ze złości czy ze smutku, ale to nie ważne.
- Cieszę się, że nie jesteś na mnie zła. Chociaż masz rację bywam nadopiekuńczy - uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Trochę? - wyszeptałam.
- No dobra bardzo ale nie ważne - uśmiechnął się i odsunął się ode mnie.
- Mogę zadzwonić? - spytałam.
- Oczywiście, ale chce tu być - oznajmił.
- Okay tylko po co?
- Żebyś nie powiedziała czegoś głupiego - uśmiechnął się.