sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 28 - Jesteśmy podobni
 
- Cześć córeczko - do pokoju wszedł tata.
- Cześć tato - odpowiedziałam.
- Słyszałem co się dzisiaj wydarzyło - zaczął nie pewnie co było do niego nie podobnie.
- Czy wszyscy już o tym wiedzą? - zdenerwowałam się.
- Nie. Rosalie uspokój się. Jace mi powiedział tylko nie złość się na niego. Uznał, że jako twój ojciec powinienem wiedzieć - wytłumaczył i usiadł na fotelu nie daleko łóżka.
- Dobra.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś się nie martwiła.
- Wszyscy mi to dzisiaj mówią - bąknęłam.
- Wiem - przyznał - tylko, że żaden z nich nie przechodził przez to co ty. Dlatego tu jestem - lekko się uśmiechnął.
- Nie rozumiem.
- Chodzi mi o to, że przechodziłem przez to samo co ty. Nikomu nie o tym nie mówiłem - zaczął spuszczając wzrok.
- To dlaczego chcesz mi to powiedzieć? - spytałam zdziwiona.
- Ponieważ uznałem, że pod tym względem jesteśmy do siebie podobni. Oczywiście jeśli nie chcesz mnie słuchać mogę wyjść.
- Nie, zostań. Bardzo chętnie posłucham - zapewniłam go.
- To od początku. W 1758 roku zostałem zmieniony w wampira. Wtedy  nie wiedziałem kim jestem wiedziałem tylko jedno, że potrzebuje krwi. Nie miałem nikogo kto by mi pomógł, powiedział co robić - urwał.
- No i co dalej? - spytałam zdenerwowana tym, że przerwał.
- Nie wiem czy powinienem ci to mówić - nagle zaczął się wahać czy ma mówić dalej. 
- Jak zacząłeś to skończ - zażądałam.
- No dobrze. Zabijałem ludzi - wydusił. Ze zdziwienia otworzyłam usta.
- Co? - zdołałam z siebie wydusić.
- Zabijałem ludzi - powtórzył - co prawda morderców ale to też są ludzie - spuścił wzrok - ty jesteś w lepszej sytuacji, bo masz mnie Jace, Thomas'a i wiele innych ludzi, którzy ci pomogą. Ja tego nie miałem.
- Nie musisz mi o tym mówić jeśli nie chcesz - powiedziałam ze współczuciem.
- Jest w porządku - zapewnił.
- Mogę cię o coś spytać? - kiwnął głową na znak zgody - Kiedy z tym skończyłeś?
- W 1808 roku. Kiedy poznałem Mari, twoją mamę. Ona mnie zmieniła całkowicie a była tylko śmiertelniczką - wytłumaczył.
- Ty ją zmieniłeś?
- Tak - odpowiedział krótko - po pięciu latach znajomości. Wiedziała co zrobię, zgodziła się. Chcieliśmy spędzić ze sobą wieczność. Niestety nie było nam to dane - posmutniał - oddałem cię bo obwiniałem ciebie o jej śmierć. Na szczęście z czasem  zrozumiałem, że to nie twoja wina i zacząłem cię szukać. Cieszę się, że jesteś tu z nami - podszedł do mnie i lekko przytulił.
- Też się cieszę - uśmiechnęłam się.
- To ja już pójdę - wstał - do zobaczenia - powiedział i wyszedł.
Położyłam się na łóżko. Tym razem udało mi się zasnąć.
***
- Wstawaj - obudził mnie dobrze już znany głos.
- Co znowu? - spytałam zaspanym głosem.
- Nie mogę już nawet przyjść do mojej siostry? - spytał niewinnie.
- Nie jak śpię - cisnęłam  w niego poduszką.
- Młoda nie pozwalaj sobie - powiedział przez śmiech i odrzucił mi poduchę.
- Bo? -uniosłam brwi - To po co przyszedłeś? - zmieniłam temat.
- Chciałem spytać jak rozmowa z tatą - wyjaśnił.
- W porządku  - odpowiedziałam wymijająco - tylko po to mnie obudziłeś?
- Nie, po prostu mi się nudziło a Luce spał i nie chciałem go budzić - uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- No dzięki - prychnęłam - też spałam ale mnie to mogłeś obudzić - wytknęłam mu język a on w odpowiedzi podszedł do mnie i zaczął łaskotać.
- Prze... przestań - powiedziałam przez śmiech.
- Bo co? - spytał nie przestając. Ktoś wszedł do pokoju.
- To ja może lepiej nie przeszkadzam - powiedział nowoprzybyły. To był Lucas.
- Nie przeszkadzasz, wejdź - powiedział Jace i skończył z łaskotaniem mnie. Na szczęście.
- Przyszedłem bo Emily powiedziała, że mnie szukałeś - wyjaśnił.
- To prawda, ale powiedziała mi, że śpisz. Dlatego przyszedłem obudzić moją siostrzyczkę -  odwrócił się do mnie i uśmiechnął, w odpowiedzi wytknęłam mu język.
- Jak wy się kochacie - podsumował Luce.
- No oczywiście - potwierdziłam - a teraz możecie już iść.
- O nie siostrzyczko ty idziesz z nami.
- Jace nie - odpowiedziałam stanowczo.
- Czemu? - wtrącił się Luce.
- Bo nie chce. Mam wystarczająco własnych problemów - wykrzyczałam.
- Tak, a niby jakich? - spytał Jace.
- No nie wiem może moich "adopcyjnych rodziców" którzy pewnie się o mnie martwią - dalej krzyczałam.
- W takim razie zostanę z tobą - oświadczył.
-Nie. Poradzę sobie naprawdę. Sama potrafię zadzwonić. Nie musisz mnie ciągle pilnować. Jestem dorosła a ty zachowujesz się jak moja niańka - wypomniałam mu.
- Przepraszam - spuścił wzrok na swoje buty - po prostu jako twój starszy brat mam obowiązek się tobą opiekować. Nie złość się na mnie ja nie chcę cię znowu stracić - posmutniał.
- To ja może lepiej pójdę - zaproponował Luce i wyszedł. Byłam mu za to wdzięczna.
- Nie mam ci tego za złe ale czasami mam cię dość  bo... - nie dokończyłam, zaczęłam płakać. Nie wiem czy ze złości czy ze smutku, ale to nie ważne.
- Cieszę się, że nie jesteś na mnie zła. Chociaż masz rację bywam nadopiekuńczy - uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Trochę? - wyszeptałam.
- No dobra bardzo ale nie ważne - uśmiechnął się i odsunął się ode mnie.
- Mogę zadzwonić? - spytałam.
- Oczywiście, ale chce tu być - oznajmił.
- Okay tylko po co?
- Żebyś nie powiedziała czegoś głupiego - uśmiechnął się.













 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz