sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 45 - Zbiorowy trening

Stoimy na dziedzińcu przed zamkiem i czekamy na resztę znajomych Jonathana. Znaczy staliśmy kilka metrów od siebie, ponieważ co chwilę ktoś podchodzi do niego i wita się a ja nie chcę mu przeszkadzać. Rozmawiają chwilę po czym ta osoba odchodzi. I tak w kółko. To już chyba dziesiąta osoba, która robi dokładnie to samo. Powoli zaczynam mieć tego dość. Czy ci ludzie naprawdę nie mają nic ciekawszego do roboty? Chyba, że to ich jakiś obowiązek, żeby przywitać się z następcą tronu ( jak to doniośle brzmi a chodzi tylko o mojego brata) albo są to jego znajomi. Nie wiem.
- Hej, Rose - z moich rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos, mianowicie głos Thomasa - Wszystko w porządku? - pomachał mi ręką przed twarzą.
- Tak, w porządku - odezwałam się.
- Jesteś pewna? Nie wyglądasz dobrze.
- Dzięki - prychnęłam.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. Zawsze pięknie wyglądasz tylko ugh ... no rozumiesz - jąkał się aż nie możliwe on się jąkał.
- Wiem żartuję przecież - kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze - wracając do twojego pytania wszystko ze mną dobrze po prostu się zamyśliłam -  wytłumaczyłam.
- To co idziemy? - koło nas zjawił się Jace - Tak w ogóle to czemu zwiałaś siostrzyczko? - tym razem zwrócił się do mnie.
- Przecież nie uciekłam tylko odsunęłam się trochę.
- Mniejsza o to. Powiesz mi dlaczego?
- No bo nie chciałam ci przeszkadzać - spojrzałam na swoje buty, które teraz wydawały się bardzo interesujące.
- Nigdy mi nie przeszkadzasz siostrzyczko - uśmiechnął się do mnie co odwzajemniłam - to jak możemy już iść? - skinęłam twierdząco głową. Na co on odwrócił się i poszedł w nieznanym mi kierunku. Chwyciłam Thomasa za rękę i ruszyłam za nim.
- Ej, idziemy - krzyknął ktoś kiedy zobaczył, że wychodzimy. Wszyscy ruszyli za nami. Chwilę później szliśmy na czele dość sporej grupy wampirów. Po paru minutach marszu znaleźliśmy się na jakiejś polanie. Kojarzę skądś to miejsce ale nie mam pojęcia skąd.
- Jesteśmy - szepnął mi do ucha mój chłopak.
- No to jak dzielimy się na grupy i zaczynamy? - krzyknął Jace, który w tym momencie stał na jakimś kamieniu i mówił do zgromadzonych. W odpowiedzi prawie wszyscy krzyknęli "tak".
Po jakiś piętnastu minutach wszyscy byli podzieleni a Jace tłumaczył mi zasady. Chodziło mniej więcej o to, że osoby z dwóch przeciwnych drużyn "biły się" czyli trenowały ze sobą i jak to oni zrobili z tego zawody. Drużyna która przegra więcej "pojedynków" co raczej jest logiczne przegrywa. Zwycięzcy wymyślają przegranym jakieś zadanie do wykonania. Pierwszy walczył Lucas z jakimś chłopakiem, którego nie znam.
- Raz, dwa, trzy - odliczył Jace i wskazał na zwycięzcę, którym okazał się Luke. Wpisali punkty na tablicę. Nie wiem nawet skąd ją wzięli ale to nic.
Po jakiś dwóch godzinach skończyli wszystkie walki. Akurat ja nie brałam w tym udziału ponieważ jak to stwierdził mój brat : jestem za słaba i leżałabym w ciągu trzech sekund. Z racji takiej, że nie bardzo mi zależało na biciu się z kimś nie kłóciłam się z nim. Wygrana drużyna wymyśliła, że przegrani muszą przebiec trzy razy wokół zamku w bieliźnie jutro w południe. Mieli to zrobić dzisiaj ale, że jest ciemno i nikt by ich nie widział to przełożyli to na jutro. No nie powiem to mogłoby być zabawne.
















sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 44 - Rozkaz
 
Wróciłam do mojego pokoju, w którym czekał nie to inny jak mój kochany starszy braciszek Jonathan. Siedział na moim łóżku i robił coś na telefonie.
- Hej - przywitałam się z nim.
- O hej - podniósł głowę znad telefonu - czekałem na ciebie - odłożył urządzenie i wstał z łóżka.
- No co ty nie powiesz - prychnęłam sarkastycznie - Nie domyśliła bym się.
- Oj nie bądź zła.
- Jak mam nie być zła skoro wchodzę do pokoju a ty tu siedzisz. I jakby nigdy nic sobie na mnie czekasz - powiedziałam lekko zdenerwowana jego zachowaniem.
- Dobra przepraszam następnym razem cię uprzedzę. Teraz mogę już powiedzieć ci po co przyszedłem?
- Mhm - mruknęłam w odpowiedzi.
- Przyniosłem ci ubrania.
- Po co? Przecież mam całą szafę ubrań - wskazałam ręką na ogromną garderobę, która znajdowała się w moim pokoju.
- Tak ale przyniosłem ci ubrania na trening.
- Jaki trening? - zdziwiłam się.
- Mamy dzisiaj trening o siedemnastej. Oczywiście masz się tam zjawić - uśmiechnął się tajemniczo.
- Z kim mamy trening? - zaakcentowałam przed ostatnie słowo.
- Z moimi kolegami i innymi wampirami ze szkoły - wyjaśnił.
- A ja mam tam być ponieważ...?
- Ja tego chcę. I jesteś moją siostrzyczką, która musi się nauczyć walczyć a w większej grupie będzie ci łatwiej - wyjaśnił.
- Co jeśli ja nie chcę?
- Nie masz wyjścia - wzruszył obojętnie ramionami - Spokojnie nic ci się tam nie stanie. Ochronie cię jakby coś - uśmiechnął się - To jak pójdziesz z nami?
- Sam przed chwilą powiedziałeś, że nie mam wyboru.
- No i to mi się podoba - uśmiechnął się - przyjdę po ciebie za dziesięć piąta. Bądź gotowa bo nie będzie mi się chciało na ciebie czekać.
- Dobra teraz możesz już wyjść - wskazałam ręką drzwi.
- Już mnie wyganiasz? - udał obrażonego.
- Nie ale wyjdź - zaśmiałam się.
- Dobra już wychodzę. Tylko nie zapomnij o treningu.
- W porządku będę pamiętać a teraz wyjdź w końcu - nalegałam, żeby opuścił pomieszczenie. Właściwie nie wiem dlaczego po prostu chciałam, żeby go tu nie było.
- Już nie wściekaj się tak. Wychodzę - pomachał mi i nareszcie opuścił mój pokój. Usiadłam przed biurkiem i włączyłam laptopa. Sprawdziłam moje portale społecznościowe po czym zamknęłam komputer i położyłam się do łóżka. Włączyłam telewizor i oglądałam jakieś beznadziejne reality show kiedy wybiła szesnasta i musiałam wstać i ubrać się. Zabrałam ubrania, które przyniósł mi Jace i poszłam do łazienki. Szybko wzięłam prysznic, wytarłam się i założyłam przygotowany zestaw. Zrobiłam lekki makijaż i związałam włosy w wysoki kucyk. Po czym wróciłam do pokoju. Była równo za dziesięć piąta kiedy ktoś zapukał do pokoju. Poszłam otworzyć z przekonaniem, że to Jace. Oczywiście nie pomyliłam się bo przed drzwiami stał właśnie on.
- To jak siostrzyczko idziemy? - spytał nie witając się.
- Tak - odpowiedziałam i wyszła.







sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 43 - Następna lekcja

- To o czym będę się uczyć dzisiaj? -  spytałam ciekawa tematu dzisiejszego tematu zajęć.
- Myślałam o dziedziczeniu tronu. Co ty na to? - spojrzała na mnie.
- Jak dla mnie w porządku.
- Okay to od początku. Będę tłumaczyć to na przykładzie twojej rodziny jeśli nie masz nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie. Możesz kontynuować.
- Władze dziedziczy najstarsze dziecko obecnego władcy. Nie zależnie od jego płci. W wypadku kiedy panujący król nie ma dzieci następnego przywódcę wybierają  osoby, które znaczą coś w królestwie. Czyli taka jakby szlachta.
- Co jaki czas zmienia się władza? - przerwałam jej zadając pytanie.
- Właśnie miałam to powiedzieć - zaśmiała się cicho - Zmienia się co sto lat. Oczywiście są wyjątki. Jak na przykład kiedy obecnemu władcy się coś stanie wtedy bez zwłocznie zasiada na tronie jego najstarsze dziecko. Jeśli on też zginie to młodsze dziecko i tak dalej.
- Nie rozumiem - wyznałam.
- Wytłumaczę ci na waszym przykładzie. Jeśli Victor czyli twojemu ojcu nie daj Boże coś się stanie to tron obejmie Jace jeśli i on zginie ty będziesz rządzić. Teraz rozumiesz?
- Tak. Myślę, że tak - odpowiedziałam.
- To dobrze. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - spytała.
- Chyba nie - zastanowiła  się - albo jednak tak.
- Mów więc.
- Co by było gdyby wszyscy z królestwa zginęli? - wymyśliłam hardkorowy scenariusz.
- Prawdę mówiąc nie mam pojęcia - uśmiechnęła się lekko - Jeszcze nigdy nic takiego nie miało miejsca. Ale jedno muszę ci przyznać wyobraźnie to ty masz rozwiniętą.
- Wcale nie. Tak mi po prostu przyszło do głowy - przyznałam.
- Powiedzmy, że ci wierzę - poszerzyła swój uśmiech - Jeszcze tylko jedno i możesz iść. Żeby zostać królem musisz mieć skończone dwadzieścia pięć lat. Jak zawsze są wyjątki ale to zdarza się bardzo rzadko dlatego nie będę ci tłumaczyć. No to by było na tyle.
- To do zobaczenia - wstałam z krzesła i skierowałam się do drzwi.
- Przyjdę do ciebie później i ustalimy datę i godzinę następnego spotkania.
- W porządku.
- No to cześć - pomachała mi a ja opuściłam jej pokój.
Kierowałam się do "mojego królestwa" kiedy na kogoś wpadłam.
- Przepraszam - wybełkotałam patrząc w górę. Spostrzegłam brązowe tęczówki Lucasa. Cofnęłam się o krok, żeby nie stać tak blisko niego.
- W porządku nic się nie stało to moja wina - wyjaśnił patrząc na mnie - O Rosalie nie poznałem cię.
- Bez przesady aż tak się nie zmieniłam przez ten jeden dzień - zażartowałam.
- Nie o to mi chodziło. Zresztą nie ważne - machnął ręką - Co ty tu robisz?
- Z tego co wiem to mieszkam - wzruszyłam ramionami - A tak serio to właśnie wracam z lekcji do swojego pokoju - wytłumaczyłam.
- Chodzisz na lekcje? - zdziwił się.
- Tak do Alice. Jace ci nie wspominał?
- Nie. Raczej nie zdarza nam się rozmawiać o tobie - uśmiechnął się.
- Dobra to ja już pójdę jeśli nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie. Możesz już iść mam nadzieje, że spotkamy się w niedalekiej przyszłości.
- Zobaczymy - uśmiechnęłam się i poszłam do mojego pokoju.